23 lipca 2013

(1o9.) Diagnoza: przewlekła choroba depresja

Na obecną chwilę, wszystko się układa.

Po kilku miesiącach bezsensownego zastanawiania się nad miejscem chrztu Antosia, wzięłam sprawy w swoje ręce i tak oto, nasze maleństwo 31 lipca będzie nowym katolikiem:)
Cieszę się, że Michał nie robi żadnych problemów z tego tytułu, bo różnie to z facetami jest. Największe problemy robi oczywiście jego mama, która, jak wspomniał Michał, zrobiła minę, jakby została popełniona najwieksza zbrodnia na świecie, bo Tosiek w kościele, a nie cerkwi będzie chrzczony. No i tak tym sposobem, nie wiemy, czy jego mama dalej utrzymuje, że zorganizuje małe przyjęcie po ceremonii w domu, czy właśnie, z tą druzgocącą dla niej wiadomością jesteśmy bez "party". 

Ale jak kiedyś wspomniałam, chyba..:) Kto jak kto, ale ona i jej podejrzane propozycje do szczęścia nie są mi potrzebne.

Od paru dni moja "depresja" uspokoiła się.
Fakt faktem, nie potrafię się zaangażować tak bardzo jakbym chciała w zaplanowane czynności, ale pracuję nad tym, co idealnie pokazuje moja chęć wyglądania WOW (!) po porodzie:)
Co jakiś czas dorzucam sobie więcej powtórzeń, albo jakieś nowe ćwiczenia. Miałam zrobić sobie pomiary, ale oczywiście przypominam sobie o tym fakcie dopiero po jedzeniu, a wyników nie można oszukiwać ^^
Chociaż, kolejną motywacją do nie przerywania ćwiczeń są...spodnie...Te, o których jakiś czas temu pisałam. W które się po prostu nie mieściłam. A wczoraj, ubierając je, przemiłe zaskoczenie:) Jeszcze tylko ociupinkę i bez żadnej fałdki, bezproblemowo mogę te spodnie nosić:)

W ogóle stałam się ostoją spokoju i harmonii. Możliwe, że przez ćwiczenia. Kiedyś ćwiczyłam jogę i mogłam robić wszystko z niesamowitym stoickim spokojem, ciężko było wyprowadzic mnie z równowagi.
Nie oszukujmy się, ale okres ciąży i trochę po był co najmniej...katastrofalny(!). Pod względem mojej psychiki.
Mam wrażenie, że od lat cierpię na depresję, ale w tamtym czasie....3 dni płakania, chęci zejścia ze świata, 1 dzień spokoju, tydzień chęci ucieknięcia, jak najdalej, 2 dni radości...i tak w kółko.
Odkąd, w swoim chaotycznym dziennym grafiku znalazłam chwilę na 15-20 minut ćwiczeń jestem ...inna(?) Chyba cały stres, całe napięcie "spływa" ze mnie podczas wysiłku. Nie mam nawet ochoty na ciągle drzemki w ciągu dnia.
Jednym słowem: jestem bardzo dumna z siebie i zadowolona, że jeszcze nie poddałam się mimo, że mam trochę utrudnione "odchudzanie", gdyż nie mogę zastosować jako takiej diety, bo ciągle karmię małego, więc muszę jeść przynajmniej 500 kalorii więcej(!), aby mogło się tworzyć smaczne i pożywne mleczko dla szkraba:) 
Ale to nic. Widać efekty po miesiącu, więc liczę na więcej za następny miesiąc i jeszcze później:)

I mam przeogromną nadzieję, że po okresie karmienia NIE wrócę do palenia. Strasznie mnie ciągnie, żeby zapalić...:( Za jakiś czas chcę kupić wybielającą pastę do zębów, bo nie oszukujmy się, ale zżółkły przez fajki. No, dużo kawy i herbaty piję, co też ma w  tym wszystkim duży udział, dlatego nie chcę sięgać po te śmierdziuchy (!) Zakłócą mi proces upiększania się.

Czyli, mini lista zakupów:


Zapomniałabym...
Dzisiaj zaczęłam proces pieczenia chlebka watykańskiego.
Napisane jest, że je się go raz w życiu i przez zjedzeniem wypowiada się życzenie. Przygotowuje się go 7 dni zaczynając od poniedziałku, trzeba przestrzegać zasad (np. w poniedziałek sypać cukier, w środę mieszać rano, w południe i wieczorem itp.), 6 dnia podzielić mieszankę na 4 części, jedną zostawić dla siebie i na nastepny dzień upiec, a resztę koniecznie oddać innym 3 osobom najpóźniej do poniedziałku. Ten jest z czekoladą i trochę smakuje po prostu jak murzynek. Jadłam kiedyś inne chlebki watykańskie i smakowały bardziej, jak chlebek, niż to "ciasto" :)
Ale zasady to zasady. Dostałam od mamy przepis, więc trzeba robić, bo jakbym miała mieć jeszcze większego pecha w życiu niż teraz......szkoda gadać:)


Ma ktoś ochotę na pudding chlebowy(?) który stał się moją nową kulinarną miłością:^^
A został się jeszcze kawałek w lodówce, więc może przed snem zgrzeszę troszeczkę ^^

Dobranoc